Gdy miałem rok i pół na watahę mojego ojca napadli ludzie zabili wszystkich... oprucz mnie. Udało mi się ocalić dzięki mojej największej mocy. Wędrowałem długo aż w końcu zacząłem się poddawać. Usiadłem pod drzewem i czekałem aż Bóg ześle mi jakiś znak żebym się nie poddał. Była noc i do tego pełnia. Zacząłem wyć do księżyca i zasnąłem. Obudził mnie szmer zza krzaków.
- Kto tam jest?! - warknąłem ostro.
<Avya?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz